Profesor Mira Creech-Modelska
Chicago, grudzień 2012
Latem 2011, pani sędzia siedząc u mnie w domu
w pewnym momencie, wzięła mnie za rękę i powiedziała: „Mireczko, od czasu kiedy
Cię poznałam zrobiłaś ogromny postęp i już się bardzo dobrze orientujesz w
sprawie KL Warschau. Chcę wiedzieć, czy
jeżeli przyjdzie taki czas, kiedy mnie zabraknie poprowadzisz naszą sprawę
dalej?”. Ależ Pani sędzio, nigdy już
nie narodzi się taki, który będzie mógł z Panią konkurować w sprawie ekspertyzy
o KL Warschau. Oddała Pani badaniu ponad
35 lat zawodowego życia, każdą wolną chwilę swego prywatnego czasu i była Pani
świadkiem epoki. Takich osób więcej już nigdy nie będzie. Na co sędzia rzekła: „Bez wybiegów Mireczko,
poprowadzisz, czy nie poprowadzisz? O to
pytam.” I wówczas patrząc na
rozświetloną promieniami południowego słońca twarz pani sędzi, wyszeptałam
nieśmiało - poprowadzę pani sędzio.
I
Przez wiele miesięcy roku 2011 rozmawiając ze
sobą, tzn. ja z Chicago, sędzia z Warszawy, językiem symbolicznym ustaliłyśmy,
że zaraz po moim przyjeździe do Warszawy, tzn. po 8/9 grudnia jedziemy na Jasną
Górę, albo do Torunia złożyć wszystkie dokumenty jakie Pani sędzia zebrała w
swoim życiu jako badacz i sędzia Głównej Komisji Zbrodni Hitlerowskich na
narodzie polskim. W ostatniej chwili -
już po moim przyjeździe - miałyśmy zdecydować, do którego wyżej z dwóch
proponowanych miejsc pojedziemy.
Niestety, po przyjeździe do
Warszawy - dzwoniąc parę razy dziennie - słyszałam tylko głuchy telefon. Ostatecznie pisarz Jan Marszałek uspokoił
mnie, że skoro to już sezon świąteczny, to być może wyjechała gdzieś na jakieś
zaproszenie prywatne. Coś się we mnie
gotowało, bo podróż naszą przygotowywałyśmy od pół roku a tu taka
niespodzianka. Pogodziłam się w końcu,
wiedząc, że osobom samotnym - bez rodziny - bardzo ciężko jest przeżywać tak
rodzinne święto. 21 grudnia około siódmej wieczorem, kiedy to wraz z synem wiozłam karpia na stół wigilijnej z Hali Mirowskiej, zadzwonił telefon na komórkę i usłyszałam pośrednio od księdza Godzisza, iż właśnie tego dnia policja - po wejściu do od dawna nieodwiedzanego mieszkania Pani sędzi - znalazła ją martwą w wannie z wodą. Był to dla mnie niewyobrażalny szok, albowiem w nastroju radości i przygotowań czynionych na zbliżającą się wigilię, poinformowano mnie o śmierci mojej wielkiej mentorki i przyjaciółki - jednej z najbardziej serdecznych i z wzajemnością oddanych mi osób.
II
Była
dla mnie śp. Maria Trzcińska symbolem wielkich i nieugiętych Polek, takich jak
dziewczyny z AK i innych organizacji
okresu wojny. Należała do generacji,
która o Polsce mówiła Najświętsza Rzeczpospolita. Ta szczuplutka i malutka kobieta była
gigantyczna duchem, a w sprawie KL Warschau żartobliwie mówiłam, iż to
prawdziwie IBM-owska głowa. Wystarczyło
nacisnąć pytanie-klawisz i automatycznie wyskakiwała odpowiedź. Jakkolwiek znajomość nasza miała różne koleje
- żeby nie powiedzieć, iż sędzia twardo trzymała mnie pod swoim obcasem - ale
jak sama stwierdziła, dzięki tej dyscyplinie zrobiłam ogromny merytoryczny
postęp od zera do stanu, który zadawalał sędzię, a który określała
powściągliwie: „o KL Warschau wiesz już wystarczająco”. Przeżyłyśmy wspólnie wiele unikalnych
momentów a najbardziej znaczące było chyba spotkanie z Normanem Davisem, które
przytoczę w szczegółach.
III
Norman Davies w swojej bardzo obszernej
książce pt. „Powstanie Warszawskie 1944” zamieścił niewielką informację o
obozie KL Warschau - przytaczając też mapę na której usunięte zostały komory
gazowe przy dworcu Warszawy Zachodniej, natomiast z legendy usunięto okres
funkcjonowania obozu (1942-1940) i liczbę jego ofiar - 200 tysięcy, a sam plan
opisano jako „domniemany” a więc nierzeczywisty i poszczególne lagry opisano
jako obozy, a więc już jakby nie niemieckie. Pamiętam kiedy to w Chicago w Muzeum Polskim dyrektor pan Jan Loryś po zakończeniu mojego wykładu na temat KL Warschau, który czyniłam w zastępstwie sędzi Marii Trzcińskiej podszedł do mnie z książką Normana Daviesa, otwartą właśnie na tej stronie, gdzie była wzmianka o obozie KL Warschau z liczbą ofiar szacowaną na około 20 tysięcy oraz z informacją, która zmieniła etniczność ofiar w obozie z polskich na żydowskie.
Patrzyłam na dyrektora, pokazując mu wszystkie te dane zebrane i przeanalizowane, w książce pani sędzi – będącej rezultatem 35 lat badań - i odpowiedziałam, że bardzo cenię Normana Daviesa jako historyka i być może najwybitniejszego znawcę dziejów polskich w anglosaskiej historiografii. Sama zresztą osobiście miałam zaszczyt anonsować profesora w Waszyngtonie w Ambasadzie Polskiej i na Uniwersytecie gdzie wykładałam. A’propos zainspirowana książką Daviesa „Biały orzeł i czerwona gwiazda” wprowadziłam na Uniwersytecie Georgetown przedmiot pod tym właśnie tytułem, którego głównym tematem była wojna 1920 roku. Przyznałam, że żywię wielkie uznanie i sympatię dla profesora Daviesa, ale nie umiem wytłumaczyć, dlaczego podaje nieprawdziwe dane o KL Warschau.
Ostatnią wielką pracą Daviesa była „II wojna światowa 1939-1945”. Promocja tej książki odbywała się w Muzeum Powstania Warszawskiego - bez większego nagłośnienia w prasie. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, iż w przeddzień promocji otrzymałam zaproszenie od Pani Elżbiety Broniarkowej, którą przypadkowo spotkałam w kawiarni.
Następnego dnia wraz z sędzią Marią Trzcińską brałyśmy udział w uroczystej
promocji książki. Po wstępnych
przemówieniach podeszłam do profesora, który
z wielką uprzejmością stwierdził, iż bardzo dobrze przypomina mnie sobie
z Uniwersytetu Georgetown, ja zaś przedstawiłam panią sędzię Normanowi
Daviesowi. Sędzia zadała mu jedno pytanie:
„W swojej książce Powstanie Warszawskie
1944 wyjaśnia pan krótko czym był obóz KL Warschau i zamieszcza mapę tego
obozu. Pytam - czy prowadził pan jakieś
badania w tej sprawie, i na podstawie czego opracował pan mapę obozu?”
Norman Davies odpowiedział wówczas: „Kiedy
pisałem moją książkę Powstanie
Warszawskie 1944, natknąłem się w jakiejś emigracyjnej polskiej bibliotece
na krótką, lakoniczną wzmiankę o obozie KL Warschau - funkcjonującym w czasie
okupacji w Warszawie. Szukałem
pogłębionych wyjaśnień na temat tego obozu, ale nic w naszej bibliotece w
Oxfordzie nie mogłem znaleźć. Wówczas
jeden z kolegów historyków wpadł na pomysł, że przecież w Warszawie żyje
jeszcze profesor, którego w Wielkiej Brytanii uważa się za najwybitniejszego
eksperta w problematyce Powstania Warszawskiego – profesor Bartoszewski.
Znajomi zorganizowali mi wówczas kontakt z profesorem i profesor
dostarczył mi mapę oraz opisał działalność jaka miała miejsce na Gęsiówce w
czasie okupacji w Warszawie.Sędzia odpowiedziała mu na to: „Proszę pana - to jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu, albowiem dowiedziałam się w jaki sposób do anglojęzycznej historiografii dostało się to tak często powtarzane przekłamanie o tym czym był obóz KL Warschau”.
IV
Dziś wiemy już, że profesor Bartoszewski, jest
jedynie profesorem honoris causa a nie żadnym prawdziwym profesorem akademickim
- to po pierwsze - po drugie ów profesor, czyli pan Bartoszewski tak naprawdę
nigdy z bronią w ręku nie walczył w Powstaniu.
Teoretycznie można powiedzieć, iż pracował dla Czerwonego Krzyża, a tak
naprawdę był chłopcem na posyłki wielkiej pisarki Zofii Kossak-Szczuckiej,
która zorganizowała „Żegotę” - organizację, która jednoczyła najczęściej
pielęgniarki, lekarzy, księży i zakonnice, oraz różnego rodzaju osoby świeckie
w celu ratowania dzieci żydowskich - albowiem to co się z nimi działo, w żaden
sposób nie godziło się z ideami chrześcijańskimi. Zofia Kossak-Szczucka pochodziła z swego rodzaju „arystokracji artystycznej” - rodziny wielkich Kossaków - a kuzynki jej również zajmowały poczytne miejsca w literaturze polskiej. Ta ustosunkowana osoba - wyróżniona wieloma nagrodami za powieść „Krzyżowcy” - rzeczywiście posługiwała się młodym wówczas około 20-letnim człowiekiem - panem Bartoszewskim - jako swoim posłańcem. Na pewno jednak ten bardzo młody wówczas chłopiec - choćby z racji wieku - nie odgrywał żadnej znaczącej roli w powstaniu, a w najlepszym wypadku był jednym z tysiąca młodzieńców, którzy oddawali jakąś posługę w walce warszawiaków z okupacją faszystowskich Niemiec. Nie mógł więc pan Bartoszewski - dwudziesto paroletni chłopiec - mieć żadnej wiedzy i wiążących informacji na temat obozu zagłady działającego w Warszawie między 9 października 1942 roku a sierpniem 1944 roku, albowiem KL Warschau był jednym z najbardziej utajnionych obozów do realizacji hitlerowskiego „Planu Ost”, którego celem było wyniszczenie Słowian.
Norman Davies bardzo przeprosił za pomyłkę,
obiecując, iż będzie myślał o ewentualnej wkładce korygującej. Po tym spotkaniu sędzia odetchnęła z
ulgą. Zobacz Mireczko i tak profesor bez
matury informuje profesora z Oxfordu na temat spraw, o których nie ma zielonego
pojęcia. Mało tego dostarcza jeszcze
sfałszowaną mapę, a następnie młody doktorant - Bogumił Kopka - umieszcza tę
mapę w swojej książce z podpisem: „Domniemany plan KL Warschau (za: N. Davies,
Powstanie 44 Warszawa 2004, s. 861)”, a więc już jako mapę Normana Daviesa i
udowadnia historię zupełnie innego obozu.
Innym razem opiszę jak nie udało mi się - walcząc z władzami miasta - przeprowadzić pochówku pani sędzi na Powązkach Wojskowych w Alei Zasłużonych. Kiedy wystąpiłam do prokuratury o owe dokumenty, które sędzia zdecydowała ostatecznie zdeponować na Jasnej Górze lub w Toruniu, dwa komitety związane z tematyką budowy pomnika oraz tematyką uczczenia ofiar obozu KL Warschau - z którymi sędzia w żaden sposób się nie identyfikowała - przechwyciły na podstawie nieznanych mi do końca procedur owe święte dokumenty na straży których sędzia stała całe swoje życie. Piszę te słowa jako słowa wielkiej skruchy, albowiem nie dopełniłam przysięgi danej sędzi latem 2011 roku i nie byłam w stanie zabezpieczyć dokumentów zebranych przez sędzię tak aby zgodnie z jej wolą znalazły się w miejscu, które uważała za godny dom dla ich przechowania. To tyle w pierwszą rocznicę odejścia wielkiej Polki i niezłomnego badacza Warsawianistki – czcigodnej sędzi Marii Trzcińskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz