czwartek, 27 grudnia 2012

W pierwszą rocznicę śmierci Sędzi Niezłomnej śp. Marii Trzcińskiej


Profesor Mira Creech-Modelska Chicago, grudzień 2012

Latem 2011, pani sędzia siedząc u mnie w domu w pewnym momencie, wzięła mnie za rękę i powiedziała: „Mireczko, od czasu kiedy Cię poznałam zrobiłaś ogromny postęp i już się bardzo dobrze orientujesz w sprawie KL Warschau.  Chcę wiedzieć, czy jeżeli przyjdzie taki czas, kiedy mnie zabraknie poprowadzisz naszą sprawę dalej?”.   Ależ Pani sędzio, nigdy już nie narodzi się taki, który będzie mógł z Panią konkurować w sprawie ekspertyzy o KL Warschau.  Oddała Pani badaniu ponad 35 lat zawodowego życia, każdą wolną chwilę swego prywatnego czasu i była Pani świadkiem epoki. Takich osób więcej już nigdy nie będzie.  Na co sędzia rzekła: „Bez wybiegów Mireczko, poprowadzisz, czy nie poprowadzisz?  O to pytam.”  I wówczas patrząc na rozświetloną promieniami południowego słońca twarz pani sędzi, wyszeptałam nieśmiało - poprowadzę pani sędzio.

I
Przez wiele miesięcy roku 2011 rozmawiając ze sobą, tzn. ja z Chicago, sędzia z Warszawy, językiem symbolicznym ustaliłyśmy, że zaraz po moim przyjeździe do Warszawy, tzn. po 8/9 grudnia jedziemy na Jasną Górę, albo do Torunia złożyć wszystkie dokumenty jakie Pani sędzia zebrała w swoim życiu jako badacz i sędzia Głównej Komisji Zbrodni Hitlerowskich na narodzie polskim.  W ostatniej chwili - już po moim przyjeździe - miałyśmy zdecydować, do którego wyżej z dwóch proponowanych miejsc pojedziemy.  Niestety,  po przyjeździe do Warszawy - dzwoniąc parę razy dziennie - słyszałam tylko głuchy telefon.  Ostatecznie pisarz Jan Marszałek uspokoił mnie, że skoro to już sezon świąteczny, to być może wyjechała gdzieś na jakieś zaproszenie prywatne.  Coś się we mnie gotowało, bo podróż naszą przygotowywałyśmy od pół roku a tu taka niespodzianka.  Pogodziłam się w końcu, wiedząc, że osobom samotnym - bez rodziny - bardzo ciężko jest przeżywać tak rodzinne święto.

21 grudnia około siódmej wieczorem, kiedy to wraz z synem wiozłam karpia na stół wigilijnej z Hali Mirowskiej,  zadzwonił telefon na komórkę i usłyszałam pośrednio od księdza Godzisza, iż właśnie tego dnia policja - po wejściu do od dawna nieodwiedzanego mieszkania Pani sędzi - znalazła ją martwą w wannie z wodą.  Był to dla mnie niewyobrażalny szok, albowiem w nastroju radości  i przygotowań czynionych na zbliżającą się wigilię, poinformowano mnie o śmierci mojej wielkiej mentorki i przyjaciółki - jednej z najbardziej serdecznych i z wzajemnością oddanych mi osób.

II
Była dla mnie śp. Maria Trzcińska symbolem wielkich i nieugiętych Polek, takich jak dziewczyny z AK  i innych organizacji okresu wojny.  Należała do generacji, która o Polsce mówiła Najświętsza Rzeczpospolita.  Ta szczuplutka i malutka kobieta była gigantyczna duchem, a w sprawie KL Warschau żartobliwie mówiłam, iż to prawdziwie IBM-owska głowa.  Wystarczyło nacisnąć pytanie-klawisz i automatycznie wyskakiwała odpowiedź.  Jakkolwiek znajomość nasza miała różne koleje - żeby nie powiedzieć, iż sędzia twardo trzymała mnie pod swoim obcasem - ale jak sama stwierdziła, dzięki tej dyscyplinie zrobiłam ogromny merytoryczny postęp od zera do stanu, który zadawalał sędzię, a który określała powściągliwie: „o KL Warschau wiesz już wystarczająco”.  Przeżyłyśmy wspólnie wiele unikalnych momentów a najbardziej znaczące było chyba spotkanie z Normanem Davisem, które przytoczę w szczegółach.

III
Norman Davies w swojej bardzo obszernej książce pt. „Powstanie Warszawskie 1944” zamieścił niewielką informację o obozie KL Warschau - przytaczając też mapę na której usunięte zostały komory gazowe przy dworcu Warszawy Zachodniej, natomiast z legendy usunięto okres funkcjonowania obozu (1942-1940) i liczbę jego ofiar - 200 tysięcy, a sam plan opisano jako „domniemany” a więc nierzeczywisty i poszczególne lagry opisano jako obozy, a więc już jakby nie niemieckie.

Pamiętam kiedy to w Chicago w Muzeum Polskim dyrektor pan Jan Loryś po zakończeniu mojego wykładu na temat KL Warschau, który czyniłam w zastępstwie sędzi Marii Trzcińskiej podszedł do mnie z książką Normana Daviesa, otwartą właśnie na tej stronie, gdzie była wzmianka o obozie KL Warschau z liczbą ofiar szacowaną na około 20 tysięcy oraz z informacją, która zmieniła etniczność ofiar w obozie z polskich na żydowskie.

Patrzyłam na dyrektora, pokazując mu wszystkie te dane zebrane i przeanalizowane, w książce pani sędzi – będącej rezultatem 35 lat badań - i odpowiedziałam, że bardzo cenię Normana Daviesa jako historyka i być może najwybitniejszego znawcę dziejów polskich w anglosaskiej historiografii.  Sama zresztą osobiście miałam zaszczyt anonsować profesora w Waszyngtonie w Ambasadzie Polskiej i na Uniwersytecie gdzie wykładałam.  A’propos zainspirowana książką Daviesa „Biały orzeł i czerwona gwiazda” wprowadziłam na Uniwersytecie Georgetown przedmiot pod tym właśnie tytułem, którego głównym tematem była wojna 1920 roku.  Przyznałam, że żywię wielkie uznanie i sympatię dla profesora Daviesa, ale nie umiem wytłumaczyć, dlaczego podaje nieprawdziwe dane o KL Warschau. 

Ostatnią wielką pracą Daviesa była „II wojna światowa 1939-1945”. Promocja tej książki odbywała się w Muzeum Powstania Warszawskiego - bez większego nagłośnienia w prasie.  Tak się jednak szczęśliwie złożyło, iż w przeddzień promocji otrzymałam zaproszenie od Pani Elżbiety Broniarkowej, którą przypadkowo spotkałam w kawiarni. 

 Następnego dnia wraz z sędzią  Marią Trzcińską brałyśmy udział w uroczystej promocji książki.  Po wstępnych przemówieniach podeszłam do profesora, który  z wielką uprzejmością stwierdził, iż bardzo dobrze przypomina mnie sobie z Uniwersytetu Georgetown, ja zaś przedstawiłam panią sędzię Normanowi Daviesowi.  Sędzia zadała mu jedno pytanie: „W swojej książce Powstanie Warszawskie 1944 wyjaśnia pan krótko czym był obóz KL Warschau i zamieszcza mapę tego obozu.  Pytam - czy prowadził pan jakieś badania w tej sprawie, i na podstawie czego opracował pan mapę obozu?”
Norman Davies odpowiedział wówczas: „Kiedy pisałem moją książkę Powstanie Warszawskie 1944, natknąłem się w jakiejś emigracyjnej polskiej bibliotece na krótką, lakoniczną wzmiankę o obozie KL Warschau - funkcjonującym w czasie okupacji w Warszawie.  Szukałem pogłębionych wyjaśnień na temat tego obozu, ale nic w naszej bibliotece w Oxfordzie nie mogłem znaleźć.  Wówczas jeden z kolegów historyków wpadł na pomysł, że przecież w Warszawie żyje jeszcze profesor, którego w Wielkiej Brytanii uważa się za najwybitniejszego eksperta w problematyce Powstania Warszawskiego – profesor  Bartoszewski.  Znajomi zorganizowali mi wówczas kontakt z profesorem i profesor dostarczył mi mapę oraz opisał działalność jaka miała miejsce na Gęsiówce w czasie okupacji w Warszawie.

Sędzia odpowiedziała mu na to: „Proszę pana - to jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu, albowiem dowiedziałam się w jaki sposób do anglojęzycznej historiografii dostało się to tak często powtarzane przekłamanie o tym czym był obóz KL Warschau”. 

IV
Dziś wiemy już, że profesor Bartoszewski, jest jedynie profesorem honoris causa a nie żadnym prawdziwym profesorem akademickim - to po pierwsze - po drugie ów profesor, czyli pan Bartoszewski tak naprawdę nigdy z bronią w ręku nie walczył w Powstaniu.  Teoretycznie można powiedzieć, iż pracował dla Czerwonego Krzyża, a tak naprawdę był chłopcem na posyłki wielkiej pisarki Zofii Kossak-Szczuckiej, która zorganizowała „Żegotę” - organizację, która jednoczyła najczęściej pielęgniarki, lekarzy, księży i zakonnice, oraz różnego rodzaju osoby świeckie w celu ratowania dzieci żydowskich - albowiem to co się z nimi działo, w żaden sposób nie godziło się z ideami chrześcijańskimi.

Zofia Kossak-Szczucka pochodziła z swego rodzaju „arystokracji artystycznej” - rodziny wielkich Kossaków - a kuzynki jej również zajmowały poczytne miejsca w literaturze polskiej.  Ta ustosunkowana osoba - wyróżniona wieloma nagrodami za powieść „Krzyżowcy” - rzeczywiście posługiwała się młodym wówczas około 20-letnim człowiekiem - panem Bartoszewskim - jako swoim posłańcem.  Na pewno jednak ten bardzo młody wówczas chłopiec - choćby z racji wieku - nie odgrywał żadnej znaczącej roli w powstaniu, a w najlepszym wypadku był jednym z tysiąca młodzieńców, którzy oddawali jakąś posługę w walce warszawiaków z okupacją faszystowskich Niemiec.  Nie mógł więc pan Bartoszewski - dwudziesto paroletni chłopiec - mieć żadnej wiedzy i wiążących informacji na temat obozu zagłady działającego w Warszawie między 9 października 1942 roku a sierpniem 1944 roku, albowiem KL Warschau był jednym z najbardziej utajnionych obozów do realizacji hitlerowskiego „Planu Ost”, którego celem było wyniszczenie Słowian.

Norman Davies bardzo przeprosił za pomyłkę, obiecując, iż będzie myślał o ewentualnej wkładce korygującej.  Po tym spotkaniu sędzia odetchnęła z ulgą.  Zobacz Mireczko i tak profesor bez matury informuje profesora z Oxfordu na temat spraw, o których nie ma zielonego pojęcia.  Mało tego dostarcza jeszcze sfałszowaną mapę, a następnie młody doktorant - Bogumił Kopka - umieszcza tę mapę w swojej książce z podpisem: „Domniemany plan KL Warschau (za: N. Davies, Powstanie 44 Warszawa 2004, s. 861)”, a więc już jako mapę Normana Daviesa i udowadnia historię zupełnie innego obozu.

 *   *  *
Dla mnie osobiście był to wielki moment, albowiem ukazał on łańcuchową reakcję przekłamaniową w sprawie tak wielkiej i ważnej dla Polaków.  Może więc tym odkryciem złożę hołd sędzi Marii Trzcińskiej, która z determinacją giganta drążyła przez 35 lat jako formalny pracownik organizacji, których spadkobiercą stał się IPN a następnie do końca swoich dni walczyła o pomnik dla 200 tys.  ofiar KL Warschau.

Innym razem opiszę jak nie udało mi się - walcząc z władzami miasta - przeprowadzić pochówku pani sędzi na Powązkach Wojskowych w Alei Zasłużonych.  Kiedy wystąpiłam do prokuratury o owe dokumenty, które sędzia zdecydowała ostatecznie zdeponować na Jasnej Górze lub w Toruniu, dwa komitety związane z tematyką budowy pomnika oraz tematyką uczczenia ofiar obozu KL Warschau - z którymi sędzia w żaden sposób się nie identyfikowała - przechwyciły na podstawie nieznanych mi do końca procedur owe święte dokumenty na straży których sędzia stała całe swoje życie.  Piszę te słowa jako słowa wielkiej skruchy, albowiem nie dopełniłam przysięgi danej sędzi latem 2011 roku i nie byłam w stanie zabezpieczyć dokumentów zebranych przez sędzię tak aby zgodnie z jej wolą znalazły się w miejscu, które uważała za godny dom dla ich przechowania.  To tyle w pierwszą rocznicę odejścia wielkiej Polki i niezłomnego badacza Warsawianistki – czcigodnej sędzi Marii Trzcińskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz